Nadeszła wiosna, pora nauczyć się pływać. Poważnie – 12 maja będę obchodzić okrągły roczek więc nic w tym dziwnego, że jeszcze nie zamoczyłem ogona. Aż do zeszłego piątku. Przez całą zimę intrygowała mnie taka wielka kałuża, na końcu ogrodu. Mówię Wam rewelacja!
Dreptałem po niej, a ona trzeszczała. Tak tak, nie było mi wolno, nawet płotek specjalny zamontowali, no ale bez jaj… co to dla takiego labka jak ja… Potem zaczęło w niej dziwnie chlupać. Krążyłem po brzegu, badałem łapą co to… i ten zapach ahhhhh ten zapach. Moja rodzinka zadbała nawet o to, bym miał swój własny zbiornik perfum.
Przyznam – wkurzał mnie fakt, że to trzeszczące, mrożące łapki, ale stabilne podłoże nagle zniknęło. Zniknął też płotek – widać zrozumieli, że ich wysiłki są kompletnie pozbawione sensu, w zderzeniu z moją no… powiedzmy to sobie szczerze wcale nie małą inteligencją. Ale kamikadze ze mnie żaden, dlatego dalej w tę mętną, wodnistą otchłań wchodzić nie zamierzałem.
W piątkowy wieczór padłem ofiarą podstępu. Tak tak – mój Pan, siedział sobie na ławeczce, podziwiał gwiazdy i ani nie drgnął, gdy mnie powinęła się łapa. Dotychczas umiałem wyjść jakoś z poślizgu, ale tym razem ta czarna otchłań dosłownie mnie pochłonęła. Poczułem lodowatą wodę, jakieś śliskie mazidła na dnie no i odkryłem, że jedyny sposób, by przeżyć, to machać łapami. Nawet fajne to było no ale ile tak można? Znudzony postanowiłem wyjść i tu zonk…
Podskakiwałem, kręcąc dupką ku uciesze mojego Pana (bo okazało się, że bez trudu sięgam łapami dna), starając się złapać jakiegoś badyla – koniecznie muszę nad tym popracować, bo marnie szło. W końcu zlitowano się nade mną i zostałem wyciągnięty – dosłownie za frak – tak troszkę nieelegancko. Fajnie było stanąć ponownie na łapach, ale zapach, który przeniknął moje futerko, wart był nowego doświadczenia. I wiecie co?
Ledwo wbiegłem do domu, by pochwalić się tym, co odkryłem, poczułem, że znów lewituję, tym razem w kierunku… i tego już było za wiele… prysznica!
Na razie czekam na ocieplenie i opracowuję strategię samodzielnego wyjścia, co trudne wbrew pozorom nie jest. Łaski bez – nie będzie mnie jakiś człowiek za futro ciągnął, że niby życie mi ratuje… pfiii. Ten basen będzie mój! Niech mi tylko jeszcze jakieś rybki wpuszczą, no i żeby przypadkiem nie wpadło im do głowy go czyścić po zimie!
Posted on / Skomentuj on Pierwsza lekcja pływania