Dziś opowiem Wam, od czego zacząłem urządzanie ogrodu. Zawitałem tu w sierpniu. Był upał, jak nie wiem co. Przyjechali po mnie do Żarek. Siedziałem zamknięty z rodzeństwem w kojcu i jak zobaczyłem moją przyszłą Panią, od razu zaiskrzyło. Oczyma wyobraźni już widziałem te storczyki w oranżerii, które przez dwa najbliższe miesiące będę nawozić…
No i faktycznie. Ludzie to dziwne stworzenia. Czytają, uczą się, płacą ciężką kasę za szkolenia – niektórzy za szkolenia psów – i co? I dalej pusto w tym ich nieco większym od naszego mózgowiu. Cieszyli się jak ostatnie durnie, że nauczyłem się sikać w oranżerii na kafelkach, a nie parkiecie. Wychwalali, że w życiu tak mądrego psa nie mieli. Myślę sobie – mam najlepszy kibel ze wszystkich labradorów na początku ziemskiego istnienia. Zadbali nawet o to, żeby to zielone, gdzie kazano mi w Żarkach sikać, było w domu.
Aż tu nagle… rozmyślili się!!!
No bo jak inaczej rozumieć to, że najpierw dają smakołyka za każdą kupę i siki w miejscu, które sami wybrali, a potem otwierają drzwi i zachęcają coraz bardziej upierdliwie i namolnie na zewnątrz. Leje, nie leje, słońce pali, ciemno jak nie przymierzając, żeby inaczej nie powiedzieć, bo o rasizm jeszcze posądzą, ja muszę wyjść. Toż to poniżające jest.
Ok, wziąłem to godnie na klatę i po wielkich trudach zaakceptowałem swój psi los. Zbudowałem własny kibelek w Paninej rabatce… Trza sobie radzić, czyż nie? Przynajmniej zawsze szybko się wietrzy, a wiosną i latem dodatkowo będą towarzyszyć mi cudowne, różane zapachy. Jesienią równie cudowne dla psa aromaty wywożonej przez sąsiada gnojówki. I po kiego grzyba wydawać furę kasy na jakieś sztuczne odświeżacze do toalety?
Posted on / Skomentuj on Moje kibelkowe dywagacje